Yael Naim. To tytuł drugiego krążka artystki Yael Naim. Jakie obrazy za sobą niesie? Jak działa na emocje? Jakich wrażeń dostarcza? Wszystko za chwilę stanie się jasne.
Moja przygoda z twórczością Yael Naim rozpoczęła się kilka lat temu. Poznałam ją dzięki roli Miriam w musicalu Les Dix Commandements (Dziesięć przykazań). Zachwycił mnie jej delikatny głos z nutą ciepła. Chciałam lepiej poznać jej twórczość, a co za tym idzie – zdobyć płytę. Nieważne którą, byle mieć choć odrobinę jej muzyki tylko dla siebie. Wyznaję zasadę, że najlepiej poznaje się twórczość artysty słuchając całych płyt. Pojedyncze single może i wpadają w ucho, ale nieco zawężają spojrzenie na twórcę. W polskich sklepach poszukiwana płyta nie była dostępna, a w serwisach typu Allegro osiągała absurdalnie wysokie ceny. Dlatego po niedługim czasie artystka zeszła na drugi plan, a następnie odeszła w niepamięć.
Przypadek?
Niedawno byłam w Niemczech. Mając nieco czasu do odlotu chodziłam po Dortmundzie zastanawiając się, co ze sobą zrobić. Okolica nie zachwycała, a pogoda nie zachęcała do spacerów. Wtedy natknęłam się na sklep muzyczny. Duży, wypełniony płytami kompaktowymi różnych gatunków. Powiedzieć, że przepadłam, to jak nie powiedzieć nic. Gdyby nie ograniczony czas, budżet i bagaż wróciłabym do Polski ze znacznie większą kolekcją. Jednak po długich wewnętrznych debatach mój wybór padł na trzy albumy: Once zespołu Nightwish, Made in Heaven grupy Queen oraz Yael Naim autorstwa Yael Naim i Davida Donatiena, który wpadł mi w ręce przypadkiem, ale którego już nie wypuściłam.
Po powrocie do domu płyta Yael Naim nie raz pojawiła się w moim odtwarzaczu, za każdym razem niosła ze sobą spokój i relaks. Postanowiłam podzielić się tymi emocjami i wrażeniami w recenzji. Włączyłam odtwarzacz, usiadłam z kartką i długopisem. I przepadłam. Nie spodziewałam się, że ta muzyka dostarczy mi tak pięknych i niesamowitych obrazów.
Kilka słów o Yael Naim
Nie zdziwi mnie, jeśli nie masz pojęcia, kim jest Yael. W Polce nie jest znana, może poza kręgami zafascynowanymi francuskimi musicalami scenicznymi i muzyką indie zabarwioną folkowymi brzmieniami. Sama artystka urodziła się w Paryżu, jednak większość dzieciństwa spędziła w Izraelu. Debiutowała w 2000 roku w musicalu Les Dix Commendaments opowiadającym o ucieczce narodu wybranego z Egiptu. Pierwszy jej album, In a Man’s Womb, ukazał się rok po debiucie. Na drugi krążek kazała sporo czekać. Yael Naim ujrzał światło dzienne dopiero w 2007 roku. W muzyce na nim zawartej bardzo wyraźnie słychać wpływy kultury, w której się wychowała artystka. Krążek zawiera 13 utworów wykonywanych po angielsku i hebrajsku. Całość trwa około 50 minut. I jeśli musiałabym określić nastrój albumu w dwóch słowach, to padłoby na: nastrojowy i relaksujący.
Zanurzenie w inny świat
Płytę rozpoczyna łagodny utwór Paris, w którym hebrajski przeplata się z francuskim. Już od pierwszych dźwięków wprowadza spokojny i nastrojowy klimat jednocześnie zdradzając, czego można się spodziewać po albumie. Raczej nie będzie tu pobudzających, energetycznych piosenek, bo zepsułyby one to, co wprowadził Paris. Tajemniczości dodaje język hebrajski, który sprawia, że o treści możemy na chwilę zapomnieć i wsłuchać się w brzmienie całości. Po głębszym wsłuchaniu się można uchwycić subtelną nutkę tęsknoty, osłabionej przez czas i zamienionej w sentyment.
Przejście do Too Long jest bardzo łagodne. Sama piosenka klimatem nie odbiega za bardzo od poprzednika za to wydaje się nieco radośniejsza. Jednak nie jest to do wychwycenia od pierwszych dźwięków. Początkowe tony bowiem są dość poważne, utwór nabiera lekkości z czasem. W odróżnieniu od Paris Too Long jest po angielsku, co pozwala poczuć, że nie jest tak odległy kulturowo. Jednak pod koniec pojawia się fragment po hebrajsku, który dodaje tajemniczości i stanowi swego rodzaju pomost między hebrajskim Paris a angielskim New Soul.
Beztroska młodości
Na pierwszy singiel nie trzeba zbyt długo czekać. I po pierwszych taktach staje się jasne, dlaczego to New Soul został wybrany do promocji albumu. Jest to utwór bardzo pogodny i ciepły, z którego wypływa radość i beztroska. Jednak nie narzuca swoich emocji, nie krzyczy „Patrz, ile mam w sobie energii i pogody!” On opowiada swoją historię, przy okazji wywołując uśmiech. Jest genialnym poprawiaczem nastroju, którego można słuchać bez końca.
Łódka na jeziorze
Levater początkowo wydaje się być przygnębiający i ponury, co stanowi spory kontrast do pogodnego New Soul. Głos Yael Naim brzmi tajemniczo, jednocześnie jest w nim coś kojącego. Sam utwór ma w sobie pewną magię. Gdy wsłuchując się w niego zamknęłam oczy, ukazał mi się niezwykły obraz malowany dźwiękiem. I z każdym kolejnym wysłuchaniem ów obraz staje się coraz wyraźniejszy. Mam przed oczami jezioro. Duże, spokojne jezioro, na brzegu którego znajduje się las. Na jego granicy, nad wodą, jest pomost, do którego przymocowana jest łódeczka. Jest jesienny wieczór, jaki bywa po ciepłym dniu. Słońce dopiero zachodzi, jednak panuje chłód typowy dla tej pory roku, który mrozi nos. W powietrzu unosi się zapach wilgotnawych drzew. Leżę w łódeczce, lekko kołysanej przez fale i daję się ponieść panującemu spokojowi.
Obraz ten nie ulatuje wraz z końcem piosenki. W następnej, zatytułowanej Shelcha dalej pojawia się jezioro z lasem i łódeczką. Zmienia się tylko pora dnia – tutaj słońce jest wysoko nad horyzontem i nie mrozi nosa. Podczas, gdy utwór się rozwija, a muzyka kołysze delikatnie, do Yael dołącza niespodzianie nowy głos. Męski, nieco niepewny, idealnie pasujący do klimatu całości. Mimo, że początkowo zaskakuje swoją obecnością, szybko staje się oczywiste, że on powinien wybrzmieć. Głos ten należy do artysty ukrywającego się pod pseudonimem Kid with No Eyes. Jak można się dowiedzieć z facebookowej strony, kryje się pod nim francuski muzyk Clément Verzi i przyjaciele.
Nocna melancholia
Nastrój kolejnej piosenki wydaje się oczywisty patrząc na sam tytuł. Czego można się spodziewać innego po Lonely niż smutku i melancholii? Utwór ma w sobie coś z powagi nocnych rozmyślań. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj delikatne pianino rozbrzmiewające przez cały czas trwania kawałka. W połączeniu z głosem Yael Naim tworzy smutny, łagodny klimat przepełniony tęsknotą i emocjami pojawiającymi się tylko podczas bezsennych nocy. Jednak Lonely nie przytłacza poważnym nastrojem. Gdzieś w głębi, nieco podświadomie, przebija się w nim nadzieja, która czeka cierpliwie na swoją kolej, by wybrzmieć z pełną mocą.
Kolejny, siódmy utwór, Far Far, brzmi jak poranek po pełnej rozmyślań nocy. Ma w sobie ciepło i delikatną radość. Przypomina leśną polanę wcześnie rano, na której goszczą nieśmiałe, pierwsze promienie słońca przebijające się przez gałęzie. W powietrzu unosi się zapach przyrody budzącej się do życia. Wraz z końcem, piosenka zostawia po sobie szczęście i spokój, a także rozbudza nadzieję zasianą przez Lonely.
Senne rozmarzenie
Yashanti, czyli I was sleeping, jak informuje książeczka dołączona do płyty, ma w sobie lekką senność. Jest utworem spokojniejszym od Far Far, jednocześnie zachowującym radosny klimat poprzednika. Przywodzi na myśl błogi sen. Wyraźnie słychać w nim inspirację naturą. Do Yashanti wprowadza śpiew ptaków, śpiewem tym także kończy się utwór. Nie jest to dobry wybór na dzień dobry – zostawia po sobie senne rozmarzenie, które na pewno nie pomoże wstać z łóżka.
Nieco lepszym porannym wyborem mógłby być 7 Baboker. W swojej muzyce przemyca aromat świeżo zmielonej i zaparzonej kawy, która stoi i roznosi zapach po całym pokoju. Przez nierozsunięte jeszcze zasłony próbuje wpaść światło nadając pomieszczeniu żółtawe zabarwienie. W takiej scenerii ma się pewność, że nadchodzący dzień będzie piękny i ciepły. I rodzi się pragnienie, żeby każdy kolejny też był tak cudowny.
Góry, przestrzeń i pub w piwnicy
Po obrazach poprzedników, Lachlom wydaje się być nijakie. Łagodne i delikatne, ale bez pobudzających wyobraźnię projekcji. Pozory i pierwsze wrażenia potrafią jednak mylić. Po głębszym wsłuchaniu utwór mocno mnie zaskoczył. Pokazał mi miejsce, w którym byłam raz, ale które mnie urzekło. Przeniósł mnie na tatrzańską Przełęcz Liliowe. W muzyce zobaczyłam niesamowite, górskie przestrzenie, dzikość zboczy i soczystą zieleń dolin. Kawałek pozwolił mi poczuć wolność, którą dają góry.
Podczas słuchania płyty cover przeboju Britney Spears Toxic zdawał się nie pasować. Wykonanie Yael znam dobrze, niejednokrotnie pojawiało się na moich playlistach. Odbierałam go jako genialny, ale lekko mroczny i bezduszny kawałek. Więc jak coś takiego ma pasować do pełnych spokoju obrazów opisanych wyżej? Jednak wydźwięk pojedynczego kawałka swoje, a jego brzmienie w kontekście całości swoje. Utwór w kontekście całego albumu nabiera delikatności, wcześniej niedostrzeganej. Piosenka zdaje się unosić gdzieś w szaro-granatowej przestrzeni, lekko falując. Mimo wszystko zostało w niej nieco psychodelii, przez co odstaje klimatem od całości.
Jednak nie tylko Toxic zdaje się nie pasować od reszty albumu. Utwór Pachad brzmi jakby był wykonany na żywo w jednym z pubów ulokowanych w piwnicach kamienic, w których całymi nocami króluje jazz. Wrażenie to daje popis pianistyczny na wstępie. Pianino jest bardzo charakterystyczną częścią utworu nadającą mu specyficzny charakter. Na płycie Yael Naim nie ma drugiego takiego utworu.
Szczęśliwe zakończenie
Album kończy Shir Haosher Hanitschi – niekończąca się pieśń szczęścia. Tytuł nie kłamie, mamy do czynienia z lekką, przyjemną kompozycją, z której bije radość i energia. Jest wprost wymarzonym zakończeniem albumu, po którym zostaje spokój i relaks.
Krótkie podsumowanie
Album Yael Naim jest wydawnictwem niezwykle klimatycznym, przy którym bardzo łatwo oderwać się od rzeczywistości. Jest idealny do relaksu i odprężenia się, jednak raczej odradzam do słuchania w tle. Może wywołać lekką senność, co podczas pracy niekoniecznie jest pożądanym efektem. Ogromnym plusem tej płyty jest wykorzystanie dwóch języków, angielskiego i hebrajskiego. Bardzo lubię wprowadzanie do muzyki elementy kultur i języków, które nie należą do głównego nurtu. Odświeża to spojrzenie i otwiera na nowości. Na plus jest także sposób wydania płyty – grafiki są estetyczne, wyjęte z teledysku do New Soul. Dobrze komponują się z tekstami piosenek i nastrojami panującymi w muzyce. Największym minusem dla mnie jest trudna dostępność albumu w Polsce. Na szczęście są serwisy streamingowe, na których płyta dostępna jest w całości.