Spider-Man. Batman. Ikony historii obrazkowych. To nie od nich rozpoczęła się moja przygoda z komiksem.
Komiks kojarzy mi się z superbohaterami, z postaciami, z których czerpie Marvel czy DC. W dalszej kolejności pojawiają się skojarzenia z krótkimi, zabawnymi historyjkami, drukowanymi w niektórych gazetach. A także z Tytusem, Romkiem i M’Tomkiem, Garfieldem, Guciem i Cezarem i innymi bohaterami mojego dzieciństwa. Do tej pierwszej kategorii mnie nie ciągnie, tą drugą wspominam z sentymentem, ale raczej bez chęci powrotu. Dlatego dzisiaj, z lekkim zdziwieniem muszę przyznać, że lubię komiksy.
Oddzielna kategoria
Gdzieś tam w międzyczasie, pomiędzy superbohaterów i duet jamnika z hipopotamem, wcisnęła się nowa kategoria. Powieść graficzna. Tak naprawdę wcisnęła się dawno temu, bo w latach 70., jeśli wierzyć Wikipedii. To w mojej świadomości zagościła niedawno. Powieści graficzne są w zasadzie długimi historiami (w porównaniu do „zwykłego” komiksu), często o poważniejszej tematyce. I z mojego krótkiego doświadczenia mogę dodać, że mogą wzruszyć, rozbawić czy wstrząsnąć nie gorzej niż niejedna książka.
Zaczęło się od przypadku
A właściwie biblioteka mi kazała. Dokładniej Biblioteka Kraków w swoim wyzwaniu #52tygodniezBibliotekąKraków. Jedno z zadań mówi jasno: komiks. Bez większego zastanowienia udałam się na moje konto biblioteczne i wybrałam pierwszy komiks, który mi się wyświetlił i nie był o superbohaterach. W ten sposób moją przygodę z powieścią graficzną zaczęłam od Persepolis Marjane Satrapi.
Strzał w dziesiątkę
Przygodę z moją pierwszą powieścią graficzną mogę śmiało opisać słowami: nie spodziewałam się. Satrapi zaskoczyła mnie zarówno długością (350 stron to kawał historii), jak i tym, że była czarno-biała. A strona wizualna to był dopiero początek.
Historia autobiograficzna dotycząca początku rewolucji religijnej w Iranie. Brzmi bardzo poważnie i jakoś tak mało… komiksowo. Materiał na poważną powieść jak najbardziej, ale na komiks? Trzymając tę powieść w dłoniach zastanawiam się, czy gdyby Persepolis był książką, czy dotarłby do szerszej publiczności? Czy wstrząsnąłby tak samo? Czy zastąpienie rysunku słowami odarłoby tę historię z niezwykłego balansu między humorem, buntem i ironią? I czy od powieści nie mogłabym się oderwać tak samo, jak nie mogłam oderwać się od komiksu? Mojej lekturze Persepolis towarzyszył rytm przewracanych kartek, zamykania i otwierania i bębnienia palcami po okładce w próbie zebrania myśli. Nie chcę pisać więcej, o czym jest Persepolis, bo o tym najlepiej przekonać się osobiście. Słowa są tu zbędne, niech lepiej przemówi obraz.
Z nutą słowiańskości
Drugiemu spotkaniu z komiksem już było nieco bliżej do historii fantastycznych i bohaterskich. Spotkanie to wydarzyło się przez naczelną Zmorę, czyli Wiktorię SlavicBook. Polecała ona kiedyś komiks Unki Odyi Brom. Tu już mamy do czynienia z krótszymi historiami zebranymi w książkę, które łączy główny bohater oraz przewijające się postacie z pomorskiego bestiariusza. Ciekawa kreska, wartkie przygody i przystępny sposób opowiedzenia tych historii sprawiają, że Brom jest bardzo dobrym wyborem dla szukających dobrej rozrywki dorosłych.
Lem w obrazkach
Obok superbohaterów jest jeszcze jedna grupa komiksów, która staje się coraz bardziej popularna. Są to graficzne adaptacje klasyki powieści. Na sklepowych półkach coraz łatwiej znaleźć Rok 1984 Orwella, Opowieść podręcznej Margaret Atwood czy Podróż siódmą z Dzienników Gwiazdowych Lema. I jak te dwie pierwsze pozycje są w moich odległych planach, tak adaptację powieści Lema polecam z czystym sumieniem. Pierwsza opowieść z jednej z najpopularniejszych książek tego pisarza jest przedstawiona dość wiernie w stosunku do oryginału. Lemowski humor łączy się idealnie z pięknymi, akwarelowymi ilustracjami Jona J. Mutha. Pozycja ta może sprawić radość nie tylko tym, którzy Dzienniki Gwiazdowe poznali, ale także wahającym się, czy warto po Lema sięgnąć. Wydaje mi się także, że może przekonać także tych, którzy powieści tego autora obchodzą szerokim łukiem.
Dlaczego, gdy myślę o Zmarszczkach łzy same mi się cisną do oczu?
Wzięłam przypadkiem, nie znając treści. Tak poznaje się najwspanialsze historie – kiedy nic się o nich nie wie. Można podejść do nich z otwartą głową, bez żadnych oczekiwań. Jak tylko przyszłam do domu, otworzyłam książkę, żeby zobaczyć kreskę. I momentalnie dałam się porwać.
Paco Roca, autor Zmarszczek, potrafi tworzyć niesamowicie emocjonalne historie bazujące na zwykłym, codziennym życiu. W tym wypadku na życiu starszych ludzi w domu seniora. I w tym miejscu mogłabym użyć wielu słów do próby opisu fabuły, ale wszystkie brzmiałyby patetycznie i nieodpowiednio. Powiedzieć, że jest to historia dwóch starszych panów, z których jeden jest dziarskim staruszkiem, a u drugiego rozwija się choroba Alzhaimera, to jak nic nie powiedzieć. Podobnie jak w przypadku Persepolis, Zmarszczki są taką historią, którą trzeba poznać samemu. Od siebie dodam tylko, że pod koniec lektury miałam łzy w oczach. I gdy tylko pomyślę o tej powieści graficznej, odczuwam wzruszenie, mimo że od skończenia trochę czasu minęło.
To dopiero początek
Sięgając po pierwszą powieść graficzną, nie podejrzewałam, że tak głębokie i emocjonalne historie mogą się kryć za tą prostą z pozoru formą. Połączenie obrazu z tekstem w zaskakujący sposób trafia do bardziej artystycznej części mnie. Wiem, że ta moja przygoda z komiksem dopiero się zaczyna i mam nadzieję na wiele wzruszeń i zaskoczeń na tej drodze.