W świecie zdominowanym przez kinematografię ciężko być jej antyfanem. Długie seanse nudzą, krew odrzuca, zachowania bohaterów wywołują zażenowanie. Na szczęście jest muzyka. Muzyka, która ratuje filmy.
Nie lubię oglądać filmów. Łatwo się rozpraszam i nudzę. Mam alergię na brutalność, po strasznych historiach mam koszmary przez tydzień. Z kolei w komediach zachowania bohaterów wywołują zażenowanie i nie mam ochoty oglądać. Z serialami bywa gorzej, bo historie zdają się ciągnąć w nieskończoność. Jestem zdecydowanie bardziej po książkowej stronie rzeczywistości. Jednak często pojawia się muzyka, która ratuje filmy. Zarówno te wielkie produkcje, jak i niewielkie projekty. I sprawia ona, że zdarza mi się żałować rezygnacji z seansu.
Muzyka, która ratuje filmy
Zebrałam pięć utworów z różnych produkcji – zarówno tych, które podbiły serca ludzi na całym świecie, jak i tych mniej popularnych. Łączy je jedno – każdą z pozycji zaczęłam oglądać, ale z różnych powodów przerwałam seans. Jednak motywy przewodnie czy wybrane utwory soundtrack’u podbiły moje serce i sprawiły, że uwielbiam do nich wracać.
Historia pewnego napadu
Jakiś czas temu świat oszalał na punkcie Domu z Papieru. Początkowo omijałam serial dość szerokim łukiem. A potem usłyszałam Bella Ciao – rozpoczynające się niepozornie, jednak nabierające podniosłego charakteru wraz z trwaniem. Spodobały mi się brzmienia głosów Alvara Morte i Pedra Alonso. Zachwycił rozwój utworu i pojawienie się wielogłosowej części. Urzekła nadzieja i duma, z jaką mnie zostawił. Dlatego dałam szansę serialowi.
Pierwszy odcinek mnie wciągnął. Obejrzałam go w pociągu wracając z domu na studia. Był dość długi, więc następny zostawiłam na później. Ostatecznie obejrzałam pięć, pomijając co brutalniejsze sceny. Historia okazała się wciągająca, ale męcząca. Jednocześnie zastanawiałam się, co będzie dalej, ale nie chciało mi się oglądać. Może jeszcze do niego wrócę, szczególnie że słuchając Bella Ciao coraz bardziej intryguje mnie rozwój wydarzeń.
Irys w Mieście Aniołów
Obok Iris Goo Goo Dolls nie umiem przejść obojętnie. Ma rockowy pazur, ale charakter nadaje brzmienie gitary akustycznej na pierwszym planie. Do tego dosyć miękki wokal Johna Rzeznika w refrenie staje się bardziej ochrypły, co uwielbiam. Słuchanie Iris sprawia mi przyjemność bez względu na to, czy ją słyszę pierwszy raz od miesiąca, czy dwudziesty raz z rzędu.
O tym, że piosenka została napisana na potrzeby filmu Miasto Aniołów dowiedziałam się przez przypadek, pisząc jeden z tekstów. Postanowiłam nadrobić zaległości, ale poległam. Obejrzałam do połowy, dalszy ciąg zostawiłam na później. I jakoś tak nie bardzo chce mi się do tej historii wracać.
Z Grą o Tron też nie wyszło…
Podejść do tej opowieści miałam kilka – kilkukrotnie próbowałam wciągnąć się w powieść, niejeden raz zaczynałam oglądanie pierwszego odcinka. W końcu to nie tylko seria, która podbiła serca ludzi na całym świecie, kręcona na całym świecie, o wielu zwrotach akcji, wielowątkowa i wciągająca. A do tego pojawiały się smoki, a smoki uwielbiam. Jednak znowu okazała się nie dla mnie – w serialu zbyt przerażająca była już pierwsza scena w lesie, a po przewinięciu jej nie było wcale lepiej. Ale pierwszy odcinek obejrzałam do końca. I ostatni. Co się działo pomiędzy, próbowałam poznać oddając się lekturze – jednak tu też poległam. Dwukrotnie utknęłam gdzieś w drugim tomie, który potwornie mnie znudził i sprawił, że moja chęć do poznania dalszego ciągu tej opowieści się ulotniła. Historia okazała się zbyt brutalna, krwawa i bezduszna jak dla mnie. Na szczęście w moich oczach ratuje ją muzyka.
Sama czołówka wywołuje u mnie ciarki na plecach, a bardzo lubię, jak muzyka tak na mnie działa. Pełna dostojeństwa i podniosłości sprawia, że chce się do niej wracać. Tak, żeby po prostu posłuchać. Jednak to nie ona zrobiła na mnie największe wrażenie, a The Rains of Castamere – rozpoczynający się a capella, śpiewany głębokim, męskim głosem, z tłem orkiestrowym, które pojawia się wraz z trwaniem utworu. Cudowny!
Berlin i samoloty
Dlaczego Take My Breath Away zapiera mi dech w piersiach jest dla mnie zagadką. Działa tak na mnie od lat, rozpływam się, gdy tylko usłyszę pierwsze, tak charakterystyczne dźwięki tej melodii. Tak już mam i to jest chyba najlepszą odpowiedzią na to, dlaczego przebój grupy Berlin wywiera na mnie tak duże wrażenie. Niestety takiego wrażenia nie zrobił na mnie kultowy już Top Gun. Być może film się nieco zestarzał i do mnie nie trafił, może też nie wpasowałam się nastrojem. Jednak kusi mnie, żeby seans ten powtórzyć i dać filmowi jeszcze jedną szansę.
Ballada o drzewie
Będąc w gimnazjum zaczytywałam się w Igrzyskach Śmierci. Książki bardzo mi się wtedy podobały, nic więc dziwnego, że czekałam na ekranizacje. Jeszcze pierwszą część obejrzałam – nie pamiętam, czy była mniej brutalna, czy przewijałam lub zamykałam oczy na bardziej krwawych scenach, ale seans zaliczyłam do nawet udanych. Jednak jak kilka lat później ukazała się druga część, to wymiękłam. Dotrwałam do połowy i dałam sobie spokój. Niespecjalnie chcę wracać do seansu, wolę zapamiętać tę serię jako całkiem spoko powieści dla młodzieży.
Dalszych ekranizacji nie śledziłam za bardzo, dlatego The Hanging Tree prawie umknęło mojej uwadze. Piosenkę poznałam dzięki Studiu Accantus i zrobiła ona na mnie spore wrażenie. Jak w przypadku czołówki Gry o Tron wywołuje u mnie ciarki na plecach. Praktycznie za każdym razem. Rozwija się podobnie jak w przypadku The Rains of Castamere, jednak męski wokal zastępuje nieco przygaszony, może zrezygnowany głos postaci granej przez Jennifer Lawrence, a pod koniec oprócz orkiestry pojawia się chór. Cóż poradzić, uwielbiam takie wykonania!
Czasami mam wrażenie, że wszyscy lubią filmy. Zrozumienie, że seanse zazwyczaj nie dają mi zbyt często satysfakcji ani radości, zajęło mi trochę czasu. Bo przecież jak można nie lubić oglądania filmów? Albo nie znać klasyków kina? Mi osobiście często wystarcza muzyka z tych produkcji i jest mi z tym bardzo dobrze. Poznaję filmy i seriale muzyką – może masz mi coś ciekawego do polecenia?