Czasami poniedziałki nieco się spóźniają. Taki spóźniony poniedziałek może przyjść na przykład we wtorek. I pojawia się taki niepozornie, cicho wybąka 'przepraszam za spóźnienie’, siada sobie gdzieś w kąciku i cicho czeka.
Początkowo go nie poznajesz, wygląda jak takie typowe wypadki dnia codziennego, które mogą się wydarzyć w dowolnym dniu. Na przykład delikatnie zaśpisz – no bo wczoraj wróciłaś późno z pracy, więc żadna nowość. Szczególnie że poranki powinno się zdelegalizować. Potem dowiadujesz się, że wyskoczył w nocy jakiś błąd w programie, który na rano miał się zrobić. To ten, dla którego zostałaś wczoraj trochę dłużej w pracy. No ale to się od czasami zdarza, chociaż pojawiają się lekkie podejrzenia co do postaci tego spóźnionego gościa.
Dalej na osi czasu takie drobne wypadki się powtarzają. A to materiał okazał się niewystarczająco czysty i trzygodzinny proces trzeba powtórzyć. Przy okazji dwa kolejne, przygotowane wczoraj, po oględzinach bardziej doświadczonym okiem okazują się być także do powtórki. Jednak pewność, że to na pewno spóźniony poniedziałek przychodzi w momencie, kiedy błąd z nocy pojawia się po raz drugi. A to już się nie zdarza.
Potem jest już standardowo – jak wychodzisz z pracy jest już ciemno, do tego pada deszcz. Nie jest to ulewa, ale też nie mżawka – takie coś pomiędzy. Niestety zmywa śnieg, który napadał w ciągu ostatnich dwóch dni. Na jedynych światłach po drodze stoisz znacznie dłużej niż zazwyczaj – mniej więcej pół Ameno Ery. W ogóle utwór ten brzmi nieco dziwnie po I miss the misery Halestormu. Ale to już urok playlisty Polubione utwory odtwarzanej losowo. I tak sobie idziesz, deszcz pada, przed tobą jakaś godzina spaceru, bo nie przepadasz za komunikacją miejską do tego stopnia, że wolisz dzień w dzień chodzić 5 km do pracy, a potem te same 5 km z pracy. A w słuchawkach ta playlista.
Powoli zbliżasz się do domu. Co jakiś czas przewijasz piosenkę (lub kilka), bo jakoś tak średnio masz na nie ochotę. Co do części zastanawiasz się nawet, dlaczego one się na tej składance w ogóle pojawiły? Po czym patrzysz na kolejkę odtwarzania, a tam trzy mądrości z playlisty na Spotify na dzisiaj składające się w jedną całość. Brzmi ona tak: biegnę wracam – doskonały dzień. A na koniec stwierdzenie, że tak powiada pismo. I teraz najwyższy czas zmienić narrację na pierwszoosobową.
Jeśli chodzi o biegnę Zalii – zdecydowanie dzisiaj nie biegłam. W ogóle ostatni raz biegałam chyba wiosną. Zresztą nawet gdyby mi się coś przywidziało, żeby biegać, to sama myśl, że na końcu musiałabym wyjść pod tą moją górę skutecznie zniechęca. Chyba że piosenka ta jest metaforą pośpiechu i zbierania się w biegu. To w sumie by się zgadzało.
Wracam – owszem, wracam do domu. W tym deszczu, który topi śnieg, z piosenkami w przypadkowej kolejności, ciemno, zimno i pod górę. I trzeba uważać, bo ślisko. Ale wracam do domu, o drogę nie pytam (bo tyle razy nią już przeszłam, że znam ją na pamięć). Poza tym drogę lubię i wolę ufać własnym nogom. Ta piosenka dobrze oddaje aktualnie moje życie, jeśli się nad tym zastanowić.
Ale Doskonały dzień? Serio? Po tym, jak wszystkie trzy dzisiejsze eksperymenty z różnych powodów mi nie wyszły? W tym deszczu zmywającym śnieg? Ja wiem, że to nie jest dzień tragiczny, ale określanie go mianem doskonałego jest, moim zdaniem, mocno na wyrost. Panie Kortez, wyczuwam tu ironię. I przez tą ironię Panu wybaczam.
To właśnie moje dzisiejsze mądrości z playlisty na Spotify. Jednak nie ma tego złego – to połączenie sprawiło, że w końcu coś napisałam na bloga. Ile to już minęło – rok? Tak, dokładnie rok i jeden dzień. No nieźle. Jak sobie pomyślę, gdzie byłam rok temu, a gdzie jestem teraz… Ale to temat na inny wpis. Może. Tymczasem dziękuję Ci za tą chwilę na przeczytanie moich kilku myśli i życzę, aby poniedziałek zgubił Twój adres. I żeby nigdy do Ciebie nie trafił przez przypadek.