W maju tego roku ukazała się czwarta płyta Moniki Brodki zatytułowana Clashes. Znacznie różni się od dotychczasowej twórczości artystki. Czy to był dobry wybór i o czym opowiada album?
Do grona ścisłych fanów tej artystki nigdy nie należałam. Znałam jej piosenki z radia, gdzieś mi się obijały o uszy. Nie sprawiały, że nagle miałam ochotę rzucić wszystko i posłuchać całej dyskografii, ale nie byłam do nich negatywnie nastawiona. Do pewnego czasu. Dokładniej do lutego tego roku, kiedy pierwszy singiel zatytułowany Horses pojawił się na Liście Przebojów Trójki. Różnił się znacznie od tego, co Brodka nagrywała wcześniej, ale potrzeba było czasu, aby go pokochać. Jednak z czasem ciężko było się od niego oderwać. Ostatecznie doprowadził do zakupu całej płyty. Warto było? Zdecydowanie tak!iClashes
Tajemniczy w wyglądzie
Album wizualnie wydaje się niepozorny. W papierowej okładce, z niewielkim tytułem. Dominuje zdjęcie, na którym widać siedzącą tyłem i byle jak artystkę. Z tyłu uwagę również przykuwa zdjęcie, za to tytuły piosenek ciężko odczytać. Podobnie w książeczce dołączonej do płyty – teksty piosenek są na półprzeźroczystym papierze, przez co niektóre słowa się zamazują. Za to daje to ciekawy efekt, jakby utwory po kolei wyłaniały się z mgły. W końcu czas na najważniejsze – fioletowy krążek ląduje w odtwarzaczu. Słychać pierwsze dźwięki, które zabierają słuchacza do krainy rodem z Władcy Pierścieni. Piosenka Mirror Mirror trwa tylko nieco ponad dwie minuty. Wprowadza w nastrój dalszej części płyty, trochę jakby z innej planety, magiczny, lecz chwilami przerażający. Ale to za chwilkę. Bo po dwóch minutach do uszu docierają doskonale znane dźwięki pierwszego singla.
Zaklęta muzyka
Horses. Siedem tygodni na szczycie LP3, siedem na miejscu drugim. Od lutego wciąż się pojawia na liście. Oprócz tego przebój wygrał Złotą Trzydziestkę Radia Koszalin, gościł także z mniejszym powodzeniem na innych listach. Piosenka zasłużyła na te wysokie pozycje. W tle słychać rytm jakby końskich kopyt. A piosenkarka bawi się dźwiękami, śpiewając raz wyżej, raz niżej. O czym opowiada? Trochę o sobie, zagubieniu i samotności, a tytułowe konie pojawiają się tylko w refrenie.
Horses kończy się spokojnie. Po niej dźwięki kolejnej piosenki zapowiadają lekki, wesoły temat. Czy tak jest? Nie do końca. Sprawia wrażenie rozmowy z koleżanką. Z tym, że tą koleżanką jest śmierć. Jednak nie jest ona przedstawiona jako ktoś straszny, kogo należy się bać. W teledysku widzimy powykrzywianą postać, nieporadną, która wzbudza więcej litości niż strachu. Oto Santa Muerte, czyli Święta Śmierć, drugi singiel z tej płyty. Brodka pokazała meksykański obraz śmierci: zwiastunki nowego życia, świętej śmierci. Stąd żywa muzyka i tekst dość wesoły jak na taki temat.
Trąby zapowiadają następny utwór. Can’t wait for war rozpoczyna się zwiastunem bitwy. W tle krzyki tłumów, które brzmią jak dzieci cieszące się na widok nowej zabawki. Czasami słychać wycie wiatru, pokazującego obraz pobitewnego pobojowiska. Cały czas piosence towarzyszy werbel, który szykuje do bitwy, nadaje jej rytm. W poprzednim utworze artystka pokazała śmierć, jako przyjaciółkę. W jej kontekście nadchodząca bitwa budzi mieszane uczucia. Z jednej strony strach, bo każda wojna jest straszna, ale z drugiej strony rozpoczęcie nowego życia dla wielu osób. Bez tego kontekstu tytuł staje się sarkastyczny, pojawiają się za to pytania. Może jest jeszcze coś, czego nie widzę. Piosenka jest zastanawiająca, ciekawa i trochę dziwna. A kończy ją cisza.
Niebezpieczne dostojeństwo
Przerywa ją dopiero muzyka stylizowana na taniec dworski. Rozwija się w coś na kształt zaklęcia miłosnego rzucanego na niewinną ofiarę. Jest trochę kusząca, co czyni ją niebezpieczną. Taki obraz roztacza kolejna piosenka, Holy Holes. Z pozoru niewinna, ale pozory lubią mylić. Clashes Brodka
Każdy kojarzy melodię z pozytywki. Lekko dzwoniąca, monotonna i spokojna. Uspokajająca. Na takiej melodyjce wydaje się być zbudowany kolejny utwór zatytułowany Haiti. Mi kojarzy się z muzyką z horrorów, zaklętą baletnicą obracającą się dookoła własnej osi i poruszającą rękami w górę i w dół. Z bezwolną lalką, która potrafi tylko to, co jej ktoś zaprogramował. Piosenka opowiada o dziewczynie, która dla ciała jakiegoś chłopaka zrobiłaby wszystko. A refren mówi: Wypij jego strach, aby się go nie bał. Zjedz jego ucho, aby tego nie słyszał. Przerażające, ale również hipnotyzujące. Urywa się nagle, jak pozytywka, która skończyła grać. Trzeba nakręcić jeszcze raz.
Zaczął się walc. Ale nie taki zwykły walc, przy którym pary ubrane w kolorowe stroje unoszą się dumnie po parkiecie. Raczej walc prawie z zaświatów. Mroczny, zimny, bezduszny walc, który ogarnia wszystko dookoła. A w samym środku pojawia się dziewczyna, bez uczuć, która udawała miłość. A teraz upada, jest swoim cieniem, zmierzającym do grobu. Brr, aż ciarki przechodzą. Efektu dopełnia wycie wiatru w tle. Tytuł jest dobrany idealnie. Funeral. Pogrzeb. Clashes
Ożywienie?
Z kolei Up In The Hill zaczyna się jak hit wakacji. Bardzo rytmiczny, wyrywa z przerażenia, w jakie wprowadziły kolejne piosenki. I dobrze. Jest chwilą wytchnienia. Wypuszcza z mroku i daje odpocząć.
Kolejna piosenka również jest rytmiczna. Do tego żywa, wesoła, przypominająca zabawę małej dziewczynki. My name is Youth, czyli Mam na imię Młodość. To wyjaśnia tę radość i energię, którą ma w sobie ten utwór. Urywa się nagle, po niecałych dwóch minutach. Szybko przemija. A potem już nie jest tak wesoło.
Kyrie zaczyna się poważnie, melancholijnie. Nie ma tekstu, słychać samą muzykę. Jest ona smutna, bardzo żałobna. Jakby po wygłupach młodości stała się straszna katastrofa. Przypomina płacz, który można zrozumieć bez słów. Nawet prosi: Nie pytaj, nie mam siły, by odpowiedzieć.
Taki nastrój dominuje również w następnej piosence, zatytułowanej Hamlet. Czuć w niej smutek, lekką rezygnację i upadek w przepaść, z której ciężko się wydostać. Jednak przez dziwny spokój wyczuwalny w tym utworze i kojący głos Moniki jest to jeden z najpiękniejszych kawałków na tym albumie.
Płytę kończy utwór Dreamstreamextreme, który może być podsumowaniem krążka. Wyśnij wszystko, co da się wyśnić. Nie masz żadnych limitów, to twój sen, w którym możesz zrobić wszystko. Czyżby Clashes także był snem artystki? Jej marzeniami, lękami, nią?
Album Brodki na pewno nie jest lekki, do posłuchania w tle. Bardzo łatwo go pokochać, tylko potrzeba chwili trwającej niecałe 40 minut, aby w spokoju wsłuchać się w muzykę, którą daje artystka. Rzadko można spotkać tak hipnotyzującą płytę jak Clashes. Warto ją poznać gdy tylko wpadnie Wam w ręce.